sobota, 25 września 2010

Szaman Galicyjski i sprawa jedzenia w Toskanii

Miało być o jedzeniu i będzie.

Muszę się przyznać, że jedzenie jest czymś, co lubię. Zawsze będąc w obcym kraju przechodzę na ichniejszą kuchnię. Ludzie, którzy od stuleci żyją na jakimś terenie, na pewno wiedzą, co dobrego można znaleźć wokoło. Zatem będąc w Toskanii zdałem się na tamtejszą kuchnię.

Nawet gotując samodzielnie w domu przygotowywaliśmy posiłki zgodnie z recepturą podaną przez miejscowych.

Nie mówiąc o knajpkach, gdzie zamawialiśmy toskańskie przysmaki.

I tak, w domu robiliśmy pizze, detalicznie dwie. I detalicznie to Prezes z Tygryskiem wyżywali się we włoskim placuszku z resztkami. Nie, żebym się czepiał, ale każdy naród ma swój sposób zagospodarowania nadmiaru żywności. U nas, w Polszcze, rolę tę pełnił bigos, tradycyjnie noworoczny, w którym znalazły miejsce ostatecznego spoczynku wszystkie mięsa niedojedzone w Święta. Francuzi mają swoje zapiekanki, a Włosi pizzę. Oczywiście, w miarę postępu i bogacenia się społeczeństw "utylizacja resztek" stała się potrawą samą w sobie.
Jako rzecz dobrą i słuszną uznaliśmy wszyscy użycie mozzarelli jako sera podstawowego dla tego typu wypieków, tarty ser innych, twardych gatunków modo Parmezan, pozostawiając na posypywanie makaronów i kluseczek. A te jadaliśmy, również głównie produkcji Tygryskowo-Prezesowej, z sosami rozmaitymi. A to serowo-brokułowym, a to z tuńczykiem, oliwkami i cebulką, a to z kulkami mięsnymi i sosem pomidorowym z bazylią.
Swoje miejsce znalazły także zupy, te może mniej włoskie, ale z pewnością śródziemnomorskie. Zupa z chorizo (fajna, ostra, paprykowa kiełbasa) czy groszkowo-pestowa z grzankami świetnie smakują pod pergolą nad basenem.

Postaram się w miarę możliwości poumieszczać co ciekawsze przepisy, w konwencji step-by-step, czyli krok po kroku.

W knajpkach natomiast wyszukiwaliśmy potrawy lokalne, których nazwy zostały spisane na długo przed wyjazdem. I tak w Cortonie poszliśmy do Nessun Dorma*) zamówiliśmy triangoli, małe trójkątne (cóż za niespodzianka przy takiej nazwie!) pierożki ze szpinakiem i pomidorami w sosie z orzeszków pini, oraz mezzelune - półksiężycowate ravioli nadziewane serem i migdałami w sosie z lekkim curry (tu zwątpiłem w 100% włoskość potrawy, ale cóż, i tak były pyszne) i gnocci toscana czyli gnocci w sosie przypominającym bolognese.
Mała dygresja: będąc na kursie atestacyjnym do dwójki, spędziłem dwa tygodnie w Poznaniu. Tamże, w okolicach rynku, był bar, w którym podawano pyzy, najlepsze jakie jadłem, puchate olbrzymki, dwie na porcję, w sosie bolognese. Byłem tam codziennie i do dziś wspominam.
Wracając do Toskanii - gnocci w Cortonie były w dobrym, pomidorowo-bazyliowym sosie mięsnym, ale o klasę niżej niż poznańskie.
Będąc w domu próbuję zlokalizować smakowo owo curry od pierożków. Jak dotąd nie znalazłem, ale badania trwają.

W Arezzo na głównym placu siedzieliśmy w knajpce przy kawie i ciastku (jednym, bo kawał był ogromny a zawartość cukru przekraczała 50%). Podobnie było w Sienie, z tym, że tam była pizza.

I powiem wam, że to właśnie jest we włoskim jedzeniu najlepsze. Siedzieć na zupełnym luzie przy stoliku knajpianym, w zacienionej części placu toskańskiego miasta, patrzeć na leniwie przewalający się tłumek, sączyć espresso, rozkoszować się chianti classico, śmiać się we włoskim mieście z dowcipów opowiadanych po angielsku przez  kelnera Chińczyka, czekać aż poda ravioli w atmosferze curry i mieć wszystko powyżej drugiego fałdu Kohlrauscha**).

I takich posiłków i atmosfery wam życzę. Dołączając parę fotek. Na zachętę.





______________________
*) Niech nikt nie śpi - pierwsze słowa słynnej arii Kalafa z niedokończonej opery Pucciniego Turandot. Śpiewana na ostatnim publicznym występie Luciano Pavarottiego podczas otwarcia igrzysk olimpijskich w Turynie w 2006 r.
**) google wie. Otto Ludwig, nie Fryderyk Wilhelm.

czwartek, 23 września 2010

Szaman Galicyjski i sprawa niebycia

Pyta się mnie Abnegat coniektóry, czego nie ma mnie na zjeździe AAGBI, na które to zjazdy zawsze dotychczas udawało mi się dostać. Otóż w tym zgniłym kapitaliźmie nie zawsze zarząd staje po stronie pracownika.

Moja Szefowa, zwana przez Kolorektala i Litwina (a oba to chirurdzy, czyli tacy, co to grubszem słowem rzucić lubieją) w sposób, którego na moim anestezjologicznym blogu nawet nie śmiem zacytować. wymyśliła, że skoro dwa tygodnie byczyłem się w Toskanii, to mnię się żaden zjazd nie należy*). Bo przez dwa tygodnie moi substytuci obijali się jak tylko można się obijać. Listy niby były porobione, pacyjenty poznieczulane i pobudzone, ale tak na pół gwizdka. Ginekolega nie zrobił nic, bo one ginekologii nie znieczulają. Profesor się wściekł, bo nie po to z Niemców przyjechał, żeby nic nie robić, awantura była, w końcu jakieś 80% planu wykonał. Przedoperacyjnych assessementów nie zrobili, no, bo przecież i tak ja będę znieczulał, to co mi będą swoimi uwagami i ocenami cośkolwiek narzucać**).

I tak po powrocie dostałem zaległości na Bloku Operacyjnym takie, że po 8-9 zabiegów dzień w dzień robię, a potem pędzę, by czekając aż towarzystwo do siebie dojdzie, preassessement wszystkich z przychodni z dwóch tygodni zrobić. Z dokumentacji tylko, ale dobre i to.

I zjazd między bajki mogę włożyć. Najbardziej żal mi, bo bym się z Abim zobaczył, a i obiecywał, że do swojego nowego domu by zaprosił, nowe okoliczności pokazać. To może i pikuś, zobaczyć mogę później, ale że z ASP się nie zobaczę, to żałko.

A za sticka***) serdecznie dziękuję, rączkami całuję i pod kolana podejmuję.
Co do jedzenia - będzie jutro.



_________________________
*) no, chyba, że "zjeżdżaj natentychmiast na blok i do roboty!"
**) a ja, qurna, do zachodu siedziałem (bo potem ciemno było), żeby wszystkie dokumentacje wyciągnąć na błysk, żeby im łatwiej było, w venflon szarpani!
***) w Irlandii nasz szef nazywał to porn-stick, a to od zawartości, którą się na tym przechowuje, żeby żona i szef nie widzieli.

środa, 22 września 2010

Szaman Galicyjski i sprawa kartki z wakacji

Wspominałem już kiedyś mimochodem, że życie Szamana twarde jest, a ogromnie przez to smutne. Bo skończyły się miłe dni urlopu i trza się brać do roboty. Zanim jednak zupełnie oddam się kieratowi pracy pozwólcie, że przekażę Wam kartkę z wakacji.

Jak można było zobaczyć 22 sierpnia (o, tutaj) ćwiczyłem leżakowanie (przedszkole było dawno temu, a na wino się raczej nie nadaję), żeby w dobrej kondycji zaprezentować się w Toskanii. Kartki z wakacji tradycyjnie przychodzą po powrocie, proszę więc nie zamulać, że późno, tylko jedna dla wszystkich i tp.

Królowa ukejska też wysłała do pewnej Obywatelki sześć takich samych kartek, ze swoim portretem zresztą. Bo owa Obywatelka ukończyła sto lat (a potem 101, 102 i tak aż do 106), a takim osobom należą się osobiste życzenia od Monarchini. Tyle, że z powodu małego zapotrzebowania na te kartki, jest to tylko jeden wzór, który się wysyła. Portret Miłościwie Nam Panującej. I było by może dobrze, gdyby nie to, że Obywatelka Stusześciolatka poskarżyła się prasie, że życzenia i kartka takie same od sześciu lat dostaje i w dodatku Królowa ma na tym portrecie zupełnie nietwarzową żółtą suknię. I przez tę suknię Obywatelka Stusześciolatka portretu nie lubi. Więc może by tak Elka zrobiła se nowy portret, co? Bo ona już pisała do Buckingham Palace, ale odpowiedzi nie było. To może prasa co załatwi? Albo niech chociaż w Photoshopie przekolorują.

Jak się ma sto i sześć lat to można sobie powybrzydzać, nie?

Zatem.....

Pozdrowienia z Toskanii dla wszystkich Czytelników mojego bloga przesyłam ja, Szaman Galicyjski.
No, to na zdrowie!




Jak zapowiedziałem uczestnikom wyjazdu - jadę, żeby się goło wylegiwać nad basenem. Takoż czyniłem, co Najmilsza udokumentowała. Książka leży obok, na stoliku.

O Toskanii jeszcze będzie, choć więcej takich zdjęć nie ma i nie będzie.

Do następnego!

czwartek, 2 września 2010

Szaman Galicyjski i sprawa wyjazdu

Czasem Szamanom się należy. Jak psu micha. Wakacje się należą. Dlatego też ogłaszam, że albowiem z powodu dlatego iż wyjeżdżam, na blogu zapanuje cisza.

Miałem rozpocząć nowy temat, ale ponieważ nieskromnie liczę, że będą komentarze, na które chciałbym odpowiedzieć i problem przedyskutować, fakt, że mnie na dwa tygodnie odetnie od sieci i pozbawi możliwości owej dyskusji, powoduje, że rozpocznę go jak wrócę. Nie obiecuję, że będę go szlifował, co to to nie! Toskania nie nadaje się do tego. W zupełności. Ale go przemyślę.


A na razie tak mi będzie w mieście




a tak w domu.



Lub podobnie.

Do po weekendzie za dwa tygodnie.

P.S. septimo-piso, jak ja bym chciał tak pisać, jak Ty...