czwartek, 27 stycznia 2011

Szaman Galicyjski i sprawa niezwykłego znieczulenia

Z góry przepraszam tych, dla których ten wpis będzie nie w pełni czytelny. Sorry, czasem trzeba pogadać zawodowo i nie cała głębia zdarzenia będzie zrozumiała dla nie-anestezjologów. No, chyba, że Złotousty Abi wyjaśni.

Dziś lista była długa jak zimowa noc. Zdarza się. Kiedy zacząłem rozkładać sprzęt przyszła moja nursa, z jakimś takim podejrzanym uśmieszkiem i zagaiła:
- Szaman, mamy problem.
- Jaki?
- Nie mamy sprzętu do wykonania znieczulenia.
- Jak to nie mamy? Czego nie mamy?
Nursa wyjęła listę, świeżo wydrukowaną i pokazała na pierwszą pozycję.
- Tego nie mamy.

Faktycznie. Miałem przed oczyma ostatnie osiągnięcie Barbie.

"Mrs XY, lat 33, usunięcie czterech zębów mądrości, znieczulenie: zewnątrzoponowe".

Usiadłem. Nabrałem powietrza. Powoli nabrałem. Wypuściłem. Także zarówno powoli. Potem poczłapałem do Barbie. Tylko żeby troszkę z niej pociągnąć łacha.

- Barbie - pytam pokazując listę. - Tego nie damy rady zrobić.
- Jak to nie? Macie zrobić! To jest prywatna pacjentka, ona  płaci, a mamy szczególnie dbać o prywatnych pacjentów!
- Ale zewnątrzoponówka do...
- Powiedziałeś, że możesz robić zewnątrzoponowe, tylko jak są pierwsi na liście. To jest pierwsza.
- Ale zrozum, zewnątrzoponówka to...
- Ona miała zewnątrzoponówkę do porodu i bardzo się jej to podobało. No, idź już, nie zawracaj mi głowy. Bo co? Może nie umiesz zrobić, co?

Opadło mi wszystko, a nawet więcej. Nic nie odpowiedziałem. Nie żebym zapomniał szamńskiego jęzora w gębie. Nie. Otóż uważam, że istnieją granice, poniżej których nie schodzę. Nie, i już. Poszedłem na górę i jeszcze przez chwilę wszyscy, razem z Zębistą, cieszyli dziób. Zastanawialiśmy się nawet, czy gdyby jego wiertłem zrobić dziurkę w czaszce, starannie nie naruszając opony i wciskając jakoś lekarstwo to wcześniej doszłoby do anestezji czy do wgłobienia.

piątek, 21 stycznia 2011

Szaman Galicyjski i sprawa badań w medycynie

Się mnie Abnegat pyta, skąd mam takie, a nie inne dane. Ano z prac naukowych. A że te prace fałszują nieco rzeczywistość to już inna sprawa. Zwłaszcza w eRPe.

Jeżeli ktoś chce zrobić pracę statystyczną na jakiś temat w medycynie, weźmy dla naprzykładu zagrożenia płynące z różnych typów anestezji, to ma kilka możliwości. Na ten nieskomplikowany przykład badacz ów umawia się, że od dziś przez pół roku wszystkie przepukliny znieczulamy ogólnie wziewnie. A przez następne pół roku podpajęczynówkowo. Zanim dojdziemy do analizy wyników już teraz możemy powiedzieć, że w badanej populacji ilość powikłań będzie większa niż normalnie. Czemu? Bo zawsze znajdą się w niej tacy pacjenci, dla których "umówione" znieczulenie, aktualne w danym półroczu, będzie nieodpowiednie!
Zatem może metaanalizy? Są na pewno dobre, ale czy w eRPe? Byłem świadkiem jak zbierano dane statystyczne dla konsultanta wojewódzkiego. Ilość fantazji, myślenia życzeniowego, upiększania i podrasowywania danych przekraczała każdą wartość, jaką można sobie wyobrazić. A co dziwniejsze, łykał on bez mrugnięcia okiem dane, wskazujące na to, że w szpitalu wykonującym 3500 anestezji rocznie nie ma żadnych powikłań. Pielęgniarka, próbująca (z powodzeniem zresztą) zostać magistrem, napisawszy pracę o nudnościach i wymiotach pooperacyjnych usłyszała od zastępczyni ordynatora, że głupoty wypisuje, bo przecież nikt nie miał takowych.
W pracach "naukowych" publikowanych w polskiej prasie medycznej grupy badane liczą 20-25 osób, co jest niezgodne z jakimikolwiek prawidłami statystyki. Zresztą, przeczytajcie sami (to do bardziej zainteresowanych i znających temat). Już po przeczytaniu samych tytułów zaczniecie się zastanawiać: a kogo to obchodzi? lub a po co to?

Anestezjologia jest sztuką, jak cała medycyna, zresztą. I żeby być dobrym anestezjologiem trzeba ciężko pracować (45%),  dużo się uczyć i czytać ze zrozumieniem (50%) i mieć 5% szczęścia. I wtedy będzie dobrze. Trzeba umieć dobrać jak w malarstwie kolory - znieczulenie do pacjenta, biorąc pod uwagę jak najwięcej czynników towarzyszących. Stosować zasadę "jak jesteś pewny, to sprawdź, jak jesteś bardzo pewny, to sprawdź dwa razy". Mieć zawsze plan B, a jeszcze lepiej jakiś C także zarówno.

I będzie dobrze. Co udowadniają polscy anestezjolodzy postawieni na blokach operacyjnych całej Europy - jesteśmy bardzo dobrzy. Tylko pozwólcie nam pracować w godziwych warunkach sprzętowych, godzinowych, płacowych.

Zgadzasz się, Abi?

środa, 19 stycznia 2011

Szaman Galicyjski i sprawa Bernarda, Benedykta, Franciszka i Ignacego.

Życie Szamana twarde jest. I choć bardzo nie lubi się angażować w cokolwiek, tym razem nie wytrzymuje i daje się sprowokować. Komu? Wiadomo, Abnegatowi. Tenże tutaj napisał coś, od czego zawrzała moja szmańska krew, w której płynie pół na pół osocze i Naropina. Muszę zatem parę słów od siebie.

Cytuję: "Podpajęczynówki, ZOPy czy proste bloki zrobię - ale szczerze powiedziawszy nie lubię. I nie przekonuje mnie statystyka, mówiąca, ze zgonów przy igle jest mniej - a co z tak zwanymi „poważnymi następstwami znieczulenia regionalnego”? Toż jak ktoś musi przejść laminektomie, bo mu anestezjolog sprokurował krwiaka w przestrzeni zewnątrzoponowej, to ma chyba więcej atrakcji niż nieboszczyk."

Racja, Panie Radco. Atrakcji ma w bród, tylko dużo rzadziej niż nieboszczyk, który miał znieczulenie ogólne. Troszkę statystyki. W znieczuleniu ogólnym zgon trafia się raz na 13 tys. przypadków (Francja), raz na 26 tys. przypadków (Australia) i raz na 85 tys. przypadków (Wielka Brytania). W Polsce - tadam! - raz na 6818 przypadków (czyli 1.47 na 10 tys., natomiast zgon lub trwałe kalectwo 1.74/10 tys.).
W australijskich badaniach retrospektywnych przeprowadzonych w 2005 roku ilość powikłań w znieczuleniach ogólnych była trzy razy większa od tych w znieczuleniach regionalnych.

Trwałe uszkodzenia nerwów występują raz na 17-33 tysięcy znieczuleń regionalnych, a raz na 100tys. w podpajęczynówkach. W zewnątrzoponowych ropień zdarzył się raz na 143 tysiące znieczuleń, a ropień zop po podpajęczynówce raz na 200 tysięcy!

Cytuję z komentarzy, ale dalej Abi: "porownanie pp vs. GA (przyp. mój) do cc (ale grypsera :D) jest obarczone paskudnym biasem. Mianowicie tam gdzie sie da, robimy pp, a jak sie wszystko zesralo - ogolne. No to jakim cudem matka czy dziecko ma byc w lepszej formie niz po przewodowce?".

Otóż nic właśnie. Porównanie dobrostanu dziecka po obu typach znieczuleń zostało opracowane "na materiale" kobiet zakwalifikowanych do cc planowego, właśnie po to, aby wykluczyć wpływ innych, niekorzystnych i nagłych(!) czynników jak niedotlenienie płodu, krwotoki i tp.

Co to jest za pojęcie "bezpieczeństwo znieczulenia"?  Może za Edge i Morganem: "Miarą bezpieczeństwa znieczulenia są powikłania, które nie miały miejsca i zgony, których udało się uniknąć”. Tylko, że wtedy im więcej czynników ryzyka tym lepiej. W każdym znieczuleniu występują czynniki ryzyka. Są one związane ze sprzętem anestezjologicznym, monitorującym, ilością podawanych leków i wykonywanych czynności. Łatwo policzyć, że im więcej któregokolwiek z tych czynników, tym więcej możliwości, że coś się zepsuje, rozłączy, uczuli, zadziała opacznie lub nadmiernie, w czymś położymy za dużo zaufania i tp. Do znieczulenia regionalnego potrzebujemy jednego leku. Do TCI TIVA minimum dwóch, zazwyczaj jednak więcej. Do średniozaawansowanego wziewnego ogólnego z intubacją - około sześciu. Do regionalnego potrzebna jest maska z tleniem, do TIVA i wziewnego - aparat do znieczulenia, miło mieć respirator, ssak i tp. Trzeba dalej liczyć?

Anestesia składa sie z trzech części: analgesia (bezbolesność), hypnosis (sen) i areflexia (brak odruchów). Kiedyś uzyskiwano to stosując jeden środek, np. eter. Wadą było to, że wszystko musiało być na tym samym poziomie. I jak się trafił na stole umięśniony byczek, to by uzyskać właściwe zwiotczenie sen sprowadzano także do poziomu prawie-że-letalnego. A babci kruchej i schorowanej brakowało analgezji, bo bano się, że uśnie na wieki. Dziś zdysocjowaliśmy anestezję i możemy każdy element uzyskać na dowolnie wybranym poziomie. Na analgezję mamy opioidy, na odruchy myorelaxanty, a na sen też coś się znajdzie. Ale ma to swoją cenę - ilość powikłań.

Tera uwaga! Anestezjologia jest SZTUKĄ. I jak w sztuce - ktoś umie i lubi grać, ktoś inny maluje*). Od dawna wiadomem jest przysłowie rzymskie: Bernardus valles, montes Benedictus amabat, oppida Franciscus, celebres Ignatius urbes - Bernard doliny, Benedykt zaś góry ukochał, miasta Franciszek, a sławne stolice Ignacy.

Każdy z anestezjologów powinien znać i umieć wykonać kilka różnych typów znieczulenia. To jest wiedza. I powinien umieć dobrać stosowny typ postępowania w zależności od pacjenta, jego stanu, wieku, chorób towarzyszących, typu zabiegu, osoby chirurga, warunków, w jakich przyjdzie mu znieczulać oraz tego, na co może dla pacjenta liczyć po zabiegu. I to jest sztuka. Źle dobrana TCI TIVA może być śmiertelna, źle dobrana podpajęczynówka nie zadziała. Zręcznie wykonane 3-in-1 z Naropiny do wymiany stawu biodrowego daje 24-godzinną bezbolesność, co ma swoje znaczenie. Ciągła zop do porodu lub w stanie terminalnym jest nieoceniona. TIVA w chirurgii jednego dnia - palce lizać. Zaznaczam i podkreślam - dobrze dobrane. ZOP do zabiegu operacyjnego ma 75% szans na skuteczność, zwłaszcza u babci staruszki.

Zatem proszę o rehabilitację znieczuleń regionalnych.
_____________________________
*) A ktoś inny sprawdza statystyki.

poniedziałek, 17 stycznia 2011

Szaman Galicyjski i sprawa niedzielnego śniadania

Miało być wczoraj, ale wywołan do tablicy pisałem o czym innym.

Zatem: niedzielne śniadanie szamańskie musi być łatwe do przygotowania, bo przecież niedziela. Warunek drugi - powinno zawierać jajko, bo lubię.

Proponuję zatem jajka po benedyktyńsku. Z zakonem nie mają nic wspólnego.

Legenda miejska głosi, że pomysł na tę potrawę powstał prawie-że przypadkiem w 1894 roku w hotelu Waldorf w Nowym Jorku. Broker giełdowy, niejaki Lemuel Benedict, zaszedł do owego hotelu rankiem z potwornym kacem i zamówił jajka w koszulkach, boczek, grzanki i sos holenderski. Szefowi kuchni, Oskarowi Tschirky, tak się pomysł spodobał, że włączył go do jadłospisu.

Od tego czasu powstało wiele kombinacji składników i wiele odmian dania. Podstawowe składa się z grzanki i jajka w koszulce. Dodatki to boczek (plasterek spod grilla), sos holenderski i szczypiorek.
Jeśli boczek zastąpić szynką i dodać plasterek pomidora mamy jajka Blackstone, a jeśli szynkę zastąpić szpinakiem to jajka po florencku (starsza wersja zastępowała sos holenderski sosem Mornay). W Australii i Nowej Zelandii popularna odmiana nosi nazwę Montreal i zamiast szynki jest łosoś.
Modyfikacja Hussarde zastępuje grzankę angielską muffinką (też bułka, ale twarda i zbita) i dodaje sos Marchand de Vin.
Jajka Sardou zastępują muffinkę karczochem z anchovies, a na szczycie sosu holenderskiego dają posiekaną szynkę i plasterek trufli. Ta potrawa powstała w Nowym Orleanie w restauracji Antoine's Restaurant dla uczczenia francuskiego pisarza Victorien Sardou.
Country Benedict, czasem znane jako jajka Beauregard, zastępuje angielską muffinkę, szynkę i sos holenderski biszkoptem, mięsem kiełbaskowym, i sosem pieczeniowym. Jajka w koszulkach są zastąpione jajkami smażonymi. Trochę tak jak z siekierą mojego pradziadka. Mam ją od lat. Dziadek zmienił stylisko, a ojciec ostrze.
Irlandzkie jajka Benedict zamiast szynki mają mieloną wołowinę lub irlandzki bekon.

Dość historii. Do garów. Oto jak szybko zrobić jajka po benedyktyńsku a la Montreal.

Jajka po benedyktyńsku można znaleźć pod "potrawy trudne" oraz pod "trudność zero".

Potrzebne będą:


Dwa jajka, dwie grzanki, plastry łososia wędzonego, szczypiorek. Do sosu dwa żółtka, pół łyżeczki soku z cytryny, sól i pieprz. Dla umiejących - ocet z białego wina.

Ja jestem nieumiejący. Dlatego zanabyłem w tutejszym sklepie za parę groszy dwie miseczki lateksowe do gotowania jajek w koszulkach. A wyglądają tak:


Małe, lateksowe cudeńka. Na dno wrzuca się kawałek masła lub smaruje się ścianki oliwą i wbija jajo. A potem wkłada dość ostrożnie do lekko gotującej się wody. I już. Pokrywka na gar i 6-8 minut.
Dla umiejących: gotujemy wodę z octem, nie za bardzo ma wrzeć, wkładamy ostrożnie jajka łyżką, pilnując, żeby się nie rozpłynęły. Woda musi lekko bąbelkować, nie za bardzo, bo jajka się rozpadną.


A mnie nie potrzeba octu, łyżki cedzakowej, kłopotów. Proste jak futerał na cepy.

W czasie, kiedy jajka się gotują robimy sos holenderski. W miseczce ubijamy żółtka powoli dodając cytrynowy sok, sól i pieprz. Pyszny jest pieprz cayenne. Kiedy ubijane żółtka podwoją objętość ustawiamy miseczkę nad parą i ubijamy dalej, aż zgęstnieje. W przerwach robimy grzanki.

Na koniec łączymy w kolejności: na spodzie grzanka, na niej plasterek łososia, na tym jajko, sos (ciepły) i posypać szczypiorkiem.



Ja smaruję grzanki połówką ząbka czosnku. Polecam.

niedziela, 16 stycznia 2011

Szaman Galicyjski i sprawa tablicy

Idzie Szaman po ulicy
Ktoś go wezwał do tablicy...

Dziękuję za zaproszenie do vivisekcji. Nie wiedziałem, że kogoś może to interesoawać. Rzeczy, których o mnie nie wiecie? A skąd mam wiedzieć, czego o mnie nie wiecie? Ale spróbować można.

1. Jak byłem w LO, to chciałem pisać. Moje dwie panie "od polskiego" (jedna z podstawówki, druga z LO) bardzo mnie wspierały i uważały, że warto. Nawet napisałem parę opowiadań, które pochwaliły i przetłumaczyłem parę tekstów z angielskiego. Potem poszedłem na medycynę i nie miałem czasu na nic, a kiedy zacząłem pracować, to już w ogóle na nic i tak się to rozpełzło. Zostało mi tylko czytanie.

2. Uczę się malować akwarelami. Tak z przerwami się uczę. Przerwy są dużo dłuższe od nauki. I kiepsko mi idzie.

3. Lubię gotować. Ale to chyba wiecie z paru wpisów. Nie przepadam za eksperymentami w kuchni. Eksperymentuję tylko kiedy czegoś akurat nie mam i muszę zastąpić czymś innym. Nie piekę słodkości. Jakoś mnie to nie korciło nigdy. Może i lepiej.

4. Lubię sprawiać miłe niespodzianki. Na przykład zaprosić Najmilszą do Paryża na weekend i tam spotkać się z Tygryskiem i Prezesem, co było niespodzianką, bo o tym nie wiedziała.

5. Lubię długie, leniwe imprezy. Siedzieć w ciepły, toskański wieczór wokół stołu, pić małymi łyczkami wino, przegryzać serem i sałatką z brzoskwinią, kiedy rozmowa sączy się powolutku w tempie zachodzącego słońca. Chciałbym, żeby kiedyś wszyscy "moi" byli wtedy ze mną.

6. Od dawna fascynuje mnie śmierć. Dlatego wybrałem najpierw anestezjologię (właściwie to intensywną terapię, bo tam granica jest najbardziej zdysocjowana), potem "dorobiłem" medycynę sądową i w końcu medycynę paliatywną. I przyznam się, że ucząc się o śmierci dowiedziałem się więcej o życiu. A rozmawiając z pacjentami, którym mało już czasu zostało, nauczyłem się cenić chwilę obecną, nie żyć przeszłością i sceptycznie podchodzić do przyszłości. I dobrze mi z tym!

7. Lubię wszystko, co inteligentne i przewrotne. Zabawy słowem i obrazem. Podteksty. Drugie dna. Zakodowane znaczenia. Z filmów i książek najbardziej interesuje mnie intryga. Dlatego mam całą kolekcję Gangu Olsena. I kocham Va Bank.

8. Uwielbiam starocie. W domu Rodziców wisi portret pra-pradziadka, który trzyma w ręku książkę. A ta książka stoi obok na regale. A na choince mam bańkę, którą moja Mama dostała od swojej babci, już jako starą. Mam też Apteczkę domową, taki poradnik medyczny, w którym sześć (albo i więcej) pokoleń mojej szamańskiej rodzinki robiło dopiski i uwagi. I to mnie bierze.

Chyba starczy.

sobota, 15 stycznia 2011

Szaman Galicyjski i sprawa pewnego raportu

Sie porobiło! Ruscy skończyli raport MAK i pokazali go światu. No, może nie całemu, ale i tak wyszło szydło z worka!

Przecież od razu widać, że to grubymi nićmi szyte międzynarodowe oszustwo i spisek! I w dodatku wielowarstwowe i niejednokrotnie przełożone. Z całego raportu wynika jasno (dla tych, co czytać między wierszami umią), że cała ta tzw. "katastrofa" była ukartowana na długo przedtem, zanim się wydarzyła, a stoją za nią Ruscy i Żydzi, sorry, ruscy i żydzi!

Bo pomyślcie sami, jak to możliwe, że do Katynia poleciały dwa samoloty z oficjalnymi delegacjami? Jeden z premierem 7 kwietnia, drugi z prezydentem 10? Przecież to bez sensu, zwłaszcza, ża obaj głosili, że "polskie święta będziemy obchodzić wspólnie". Czyli ktoś wysłał im bilety na różne samoloty, a kto to mógł być? My wiemy kto!

Jak to możliwe, że pilot, z pewnością doświadczony (no, chyba, że ktoś /my wiemy kto!/ posadził za sterami prezydenckiego samolotu żółtodzioba), który nic nie widzi, bo mgła, decyduje się bez zewnętrznych nacisków, na lądowanie na lotnisku bez ILS, mając świadomość tego, kim są pasażerowie?*) A w ogóle skąd ta mgła? Od razu widać nieuzbrojonym okiem, że mgła była sztuczna, rozpylona przez tego niezidentyfikowanego IL80, który teraz nie chce się przyznać po co latał kiedy latał. Czy nie jest dziwne, że samolot latał? A mógł stać w hangarze. Przecież to był weekend.

A brzoza, o która zawadził TU? Kto i kiedy oraz w jakim celu ją tam zasadził? My wiemy kto! To są kluczowe pytania. Zwłaszcza, że obok tej brzozy rosły dwa świerczki. Po co? Czy aby nie po to, żeby być na miejscu, gdyby numer z brzozą się nie udał? Takie małe zabezpieczenie - ominęliście brzozę, ale mamy dla was niespodziankę...

Jak to możliwe, że generał naciskał na pilotów? Po co miałby naciskać? Z jakich pobudek? I jeszcze pił? On leciał wziąć komunię w Katyniu. Czy kto kiedy widział pijanego polskiego generała? Czy kto widział kiedy, żeby Polak przyjmował komunię po pijanemu?! No, w życiu! I dla kogo 0.6 pro mille jest równoznaczne z pojęciem "pijany"?

Jak to możliwe, że na wieży kontroli lotów rosyjskiego wojskowego lotniska był pułkownik i to ruski? Który w dodatku kontaktuje się z generałem, tym razem... też ruskim. Czy to nie nasuwa podejrzeń? Przecież to na pewno było KGB albo GRU czatujące na spadające samoloty z polskimi prezydentami. Żeby przeżywszych uprowadzić, a rannych dobić. Bo LK uprowadzono, to pewne. Przecież Wielki Brat nie rozpoznał ciała. Nie dziwota, bo do Smoleńska poleciał mały człowiek, kłótliwy, zaściankowy i ksenofobiczny, nienajlepszy polityk, znany z powiedzeń typu "spieprzaj dziadu", "ta małpa w czerwonym" i "ja panią załatwię", nie znający za to słów hymnu Polski, natomiast w trumnie wrócił wielki polityk i mąż stanu, jedyny prawdziwy patriota, bohater narodowy, ojciec narodu, największy Polak, równy królom**). No, to ktoś podmienił ciało, od razu widać.

Dwa samoloty, sztuczna mgła, IL80, ruscy oficerowie, ruska brzoza, strzały na miejscu katastrofy, podmienione ciała, alkohol na pokładzie samolotu.

Gdyby napisał to Ludlum, Forsyth albo Higgins to nikt by w to nie uwierzył.
A u nas wierzą.

_______________________
*) to wkrada się nieubłaganie wątek al-Kaidy, bo dobrowolny samobójczy atak bardziej wpisuje się w ten nurt religijny. Protasiuk wylądował w Klewkach?!
**) określenia z tych samych gazet i programów TV

sobota, 8 stycznia 2011

Szaman Galicyjski i sprawa nie-Wesołych Świąt

Tak się jakoś utarło w naszej części świata, że Święta Bożego Narodzenia są wesołe, spokojne i cały świat zatrzymuje się, aby popatrzeć na Narodzonego, porozkoszować się zapachem Stajenki (większość w takowej nigdy nie była, a gdyby była, to uciekła by zatykając nosy), cieszyć się prezentami i inne takie tam choinkowo-bombkowo-świeczkowe głupotki.

A przecież to nie tak. Świat nie wstrzymał oddechu, nie zwolnił, tylko pędzi dalej coraz szybciej i szybciej.

Pracuje u nas Plastyczny. Do tej pory robił jakieś tam poprawki drobne w dziełach naturalnych, które dało się wykonać w miejscowym znieczuleniu, więc nawet mnie nie zauważał. Tylko w sytuacjach, kiedy mijając mnie na korytarzu nie mógł się odwrócić, odpowiadał mrukliwie na wesołe Hi, hał du ju do? Do ju hał hał? W tym roku jednakowoż postanowił rozszerzyć działalność i rozpocząć zabiegi obejmujące kobiece biusty. Zatem współpraca stała się koniecznością i od 4 stycznia wręcz promienieje na mój widok i uśmiecha się od ucha do ucha*).

Pierwsza lista tegoroczna. Pacjentka starsza (nie do poprawek biustu), znieczulenie typu MAC**), podając leki gadam luźno, polecam głęboko oddychać, proponuję: a teraz pomyśl o czymś przyjemnym, na przykład o Christmas. Co robiłaś w Christmas? - Moja siostra zmarła w Christmas.

Dupa-Jaś.

Następna jest młoda, do plastyki krocza. Przy porodzie nacięli ją, ale w czasie gojenia blizna zrobiła się twarda, i kaczorek już takiej przyjemności, jak przedtem, nie daje i to obojgu partnerom. Taka jakaś bladawa. Zdenerwowana. Bywa. Świadomość pozycji, w jakiej wykonywany jest zabieg w delikatnym było-nie było miejscu może zestresować. Zaczynam, ale jakoś z daleka od Świąt. Ha, ha, będzie dobrze, odpręż się, oddychaj głęboko, pomyśl o czymś przyjemnym. A ta w płacz. Co się stało? - Mój mąż zmarł w nocy.

Plastyczny nie wytrzymał: - To co ty tu robisz?

Zabrzmiało dwuznacznie, więc zamilkł. Nie wiem, co robiła. Może była w szoku i ufiksowała się na czymś, co miała zrobić? Może tak długo czekała na termin, że żal było przepuścić? Może nie wiedziała, co robiła, zachowała się mechanicznie, żeby "coś" zrobić?

No to o co mam pytać?

_____________________
*) znam parę zabiegów, w których obejmowanie kobiecych biustów ma znaczenie, ale nie potrzebowałem do tego pomocy. Na razie.
**) Monitored Anaesthetic Care - pacjent przygotowany do znieczulenia ogólnego, ale robiony w sedacji; metoda stosowana, kiedy chirurg nie wie do końca, co będzie robił. Przykład: pacjent ma "boloka" w okolicy pępka. "To może być tłuszczak i zrobimy w miejscowym, ale jakby się okazało, że to przepuklina, to go uśpij, co?" Czyli bądź gotowy na wszystko.

czwartek, 6 stycznia 2011

Szaman Galicyjski i sprawa notatek z podróży

Witam wszystkich w nowym roku! Wszystkiego najlepszego wszem wobec i każdemu z osobna! Każdej zresztą też! Co tam, seksistą nie jestem! Niech się darzy!

Trochę ostatnio podróżowałem. Najsamprzód (czy najsampierw, bo nie wiem jak będzie poprawnie?), zaraz po skończeniu firmowego lunchu w przedświąteczny czwartek, pomknąłem moją Złota Szczałą w okolice lotniska. Z tym pomknąłem to była niestety przesada, bo się mi po drodze zaczęło slizgać sprzęgło i końcówkę miałem raczej powolną, zwłaszcza pod górki, a tych tu co niemiara. Niskie, na szczęście. Noc spędziłem w hotelu, bo lot był wcześnie rano, a podejrzenia co do sprzęgła miałem wcześniej, poza tym zapowiadali kataklizm pogodowy, więc może bym nie dojechał? W hotelu, w restauracji - kto? Polacy. Za barem, znaczy po stronie roboczej. Czyli pierwsze świąteczne życzenia po polsku. Trzymajcie się, chłopaki, najlepszego!

Rano, powiedziałbym, że świtem, ale do świtu były jeszcze ponad trzy godziny, zostawiłem moją ranną Szczałę na parkingu i autobusem na lotnisko. Kolejeczka w sam raz, odprawiali sześć (to nie pomyłka - sześć!) samolotów linii ŁatwyWtrysk na godzinę, trzeba było swoje dziesięć minut odstać. Kontrola bezpieczeństwa ujawniła (ha!ha! mam was!), że nie wie lewica, co robi prawica, czyli pan na dole uznał, że konsolę grową można mieć wewnątrz bagażu, a pan na górze, że to prawie jak laptop i trzeba wyjąć. Łatwo powiedzieć. Była na samym dnie, owinięta w miękkie i ciepłe, w pełni zimowe gacie. Ale wyjąć i tak było łatwiej, niż po przejściu przez bramkę, schować. Jeszcze tylko zakupy - trzy buteleczki z pachnącą treścią powędrowały do kieszeni, bo w podręcznym przebuszowanym wyjmowaniem i wkładaniem konsoli miejsca nie było, a obowiązuje tylko jedna sztuka bagażu podręcznego, i do samolotu.

W samolocie jak zwykle. Stewardessa patrzy na kartę pokładową i pokazuje tędy! Tak, jakbym miał inną możliwość. Pewnie, jak kiedyś mi nie pokaże, to całą podróż spędzę w szafce na odkurzacz. Bo nikt mi nie pokazał, że to trzeba tędy! Buuu!

Lot spokojny, tylko dwóch Polaków rozpoczęło Święta doładowaniem kalorycznym na pokładzie, ale spokojnie, raczej w filozoficznym nastroju.

Wylądowaliśmy w Mieście. W trzy samoloty wylądowaliśmy - Wiedeń, Liverpool i my. Wspaniały autobus podwiózł nas pod budynek, passe moi le mot międzynarodowego portu lotniczego i zostawił... na zewnątrz. Bo do środka wejść się nie dało ze względu na kłębiący się tam tłum z jakiegoś poprzedniego lotu, który obsługiwany był przez trzy(!) stanowiska kontroli paszportowej. Luzik i długie posuwiste ruchy. Przecież jest wigilia, nie? Trzy stanowiska, przed nimi dziki tłum, ustawienie kogokolwiek w jakąkolwiek kolejkę niemożliwe, każdy wlatujący do kraju prześwietlany jako potencjalny zamachowiec al-Kaidy, nawet jeśli miał pejsy i jarmułkę. Kiedy byłem już w środku, tak w 1/3, pojawiła się czwarta pani w kolejnym okienku. Nadzieja jednak szybko zgasła, bo ona chyba dopiero uczyła się na strażniczkę pograniczną, bo tempo załatwiania przez nią spraw było dużo więcej niż wolne. Wylądował kolejny samolot. Tłum zgęstniał. Wreszcie przekroczyłem granicę. Poszedłem po bagaż. Jak rzadko już był. To znaczy jeździł w luźnej kupie innych, z czterech samolotów, a może z pięciu, na dwóch pasach. Bo ci od bagażu byli tym razem szybsi od tych od paszportów. Znalazłem, wyciągnąłem, wyszedłem. Lot trwał 2 godziny 50 minut. Wyjście z lotniska 1 godzinę 15 minut.

Prezes przyjechał po mnie, więc luźniutko poszliśmy na parking. Zapłacić w maszynie? Nie ma maszyny. Zjedziecie na dół, tam jest budka. Zaczęliśmy zjeżdżać. Niestety, nie tylko my wpadliśmy na ten pomysł. Z drugiego piętra na dół jechaliśmy 25 minut. Wysiadłem wcześniej, żeby podejść do budki i zapłacić, co znacznie przyspieszyło nasz wyjazd. I tak już po prawie dwóch godzinach przemieściłem się o jakieś 200 metrów (w linii prostej) z samolotu do Polski. Uff.

Paręnaście dni później - powrót. Powiedzcie mi, o Poinformowani!, o Wielcy Decydenci!, o Projektanci Przyszłych Pokoleń! - czy jak ktoś otrzymuje zlecenie na zaprojektowanie międzynarodowego portu lotniczego nie może dostać też modelu samolotu? Albo krótkiej wycieczki tymże? Albo chociaż obrazka samolotu? Tak, żeby wiedział, że średniej wielkości samolot tanich linii lotniczych (inne nie będą lądować na tym zad..iu) zabiera na pokład około 180 osób? I że w związku z tym klitka przeznaczona na poczekalnię powinna mieścić podobną ilość osób w pozycji siedzącej? I że każda z tych osób ma przy sobie przynajmniej jedną sztukę bagażu o zbliżonych wymiarach (szczegóły do dostania w prospekcie każdej linii lotniczej)? Bo fakt wpuszczenia do jednej klity pasażerów oczekujących na trzy loty (mój ulubiony Liverpool, my i po nas coś jeszcze) to już sprawa organizacji pracy lotniska.

To, że jak zwykle cztery osoby zaginęły i były pilnie proszone o natychmiastowe zgłoszenie się do bramki numer dwa było tak stałym elementem krajobrazu, że nawet nie zwróciłem na to uwagi. Kiedyś Abnegat pytał mnie o to. Latamy od paru lat dość dużo po Europie i na żadnym lotnisku nie ma tylu komunikatów, że ktoś gdzieś zaginął. Jak to możliwe? To lotnisko, ten międzynarodowy i tak dalej, jest wielkości kurnika, prowincjonalne lotniska w innych krajach są większe, a ludzie na nim giną? Jakaś dziura czasoprzestrzenna? Kibel-morderca? Nawet duty-free jest wielkości kiosku RUCH. Kovalik, weźcie się przelećcie z tym, no, jak mu tam, no... Trevorem, sprawdźcie to.

Lot, lądowanie, granica. Sprawdziłem. Siedem minut od stanięcia w kolejce. Na sześć stanowisk - sześć czynnych. Kolejka praktycznie idzie stale, żadnych przestojów, na końcu miła pani kieruje do stosownego stanowiska. Dowód, skaner, uśmiech, happy new year, and you too, następny. Jak oni to robią? Czary jakieś czy co?

Jednak nie wszystko tu wytrzymało noworoczną próbę czasu. W SubWay'u, gdzie chcieliśmy coś zjeść - zabrakło chleba! W barze kanapkowym nie było pieczywa! Zgroza!

Złota Szczała powlokła nas do domu. Ale razem z nami powlókł się także wirus. Nie mamy pewności na jakim etapie podróży nas dopadł. Jednakże po dotarciu do domu padliśmy bez ducha. Najmilsza - i to niech będzie dowodem naszego stanu - nawet nie rozpakowała bagaży, tylko zleciła otwarcie szerokie "żeby się bardziej nie mięło". Dwie hot whiskey, gorąca kąpiel, herbata z malinami, coś ze współczesnej medycyny przegryzione czosnkiem i jak w niedzielę wieczorem wpełzliśmy do łóżka, to ja wypełzłem we wtorek rano.

Ja umierałem trawiony śmiertelną gorączką 37.1, która to temperatura u prawdziwych mężczyzn powoduje koagulację białek strukturalnych. Najmilsza była w lepszym stanie, miała tylko lekki stan podgorączkowy, jakieś głupie 38.4, czyli normalną roboczą temperaturę pracującej kobiety. Rozpakowanie skończyło się wczoraj. A ja dziś mogę po raz pierwszy zasiąść przy klawiaturze i podzielić się tymi uwagami z podróży.

P.S. Ten wirus miał jednak dobrą stronę. W trzy dni straciliśmy na wadze to, co przybyło nam przez Święta.